Otoczone grzbietami Himalajów, z daleka od cywilizacji Zachodu, nieskażone przez smog (w tym ten elektromagnetyczny), chaos i, zdawać by się mogło, wszechobecny pośpiech… Królestwo Lo, zwane także Królestwem Mustang (tybetański: Mun Tan) – to cel mojej podróży. Dołącz online do tej niesamowitej wyprawy!
Dlaczego Królestwo Lo?
Kalejdoskop wydarzeń, potok newsów i wiadomości… każdego dnia do umysłu docierają kolejne informacje. Powielają się, nakładają na siebie, coraz trudniej odnaleźć te najistotniejsze. Kolejne mazy i napisy – tablica staje się nieczytelna. By otrzymać klarowny obraz, niezbędna jest gąbka, coś, co sprawi, że będzie można na wszystko spojrzeć z innej perspektywy, z dystansem.
Wyprawiając się w Himalaje do buddyjskiego Królestwa Lo, pozbawionego zaawansowanej infrastruktury turystycznej, gdzie czas jakby zatrzymał się w średniowieczu, gdzie ludzie patrzą na świat z inaczej, bez europejskich schematów, pragnę dostrzec kontury tego, co najważniejsze. Przetrzeć własną tablicę.
Mam nadzieję, że będzie to kolejna podróż pełna nie tylko trudów, ale i pozytywnej energii, okazja do otwarcia umysłu na cudowną różnorodność świata, którą będę mógł dzielić się z Wami. Myślę, że żyjąc choć przez parę dni w warunkach pozbawionych komfortu, docenię jeszcze mocniej to, co spotyka mnie na co dzień. Przede mną 13 dni trekkingu, trzymajcie kciuki 🙂
03-04.05.2017
Po drodze do Ghami natrafiłem na odłamany ogromny fragment skały. Skała w naszej kulturze jest synonimem trwałości i niezmienności, a jednak nawet skała się zmienia. I nie da się tego naprawić i powstrzymać.
W Ghami trafiłem do nowego domu należącego do rodziny z tradycjami, z przydomowym klasztorem buddyjskim. Wnętrze było dość ciekawe, zwłaszcza konstrukcja sufitu – zresztą, zobaczcie sami na zdjęciach 🙂
Nie kupowałem plastikowych butelek, bo wiem, że kończą one pod kamieniami – zero recyklingu. Używałem jednej butelki i filtra do wody z nanocząstkami rdsrebra. Z dobrym skutkiem (y) Polecam każdemu 🙂 Głównym pożywieniem były… wegetariańskie pierożki MoMo.
Z małych-wielkich radości muszę się z Wami podzielić… moim najlepszym prysznicem w życiu! 😉 Byłem naprawdę szczęśliwy, gdy na wysokości 4 000 m. n.p.m. mogłem się umyć w gorącej wodzie. W zeszłym roku, w czasie trekkingu pod Mount Everest ciepła woda była tylko raz na trzy tygodnie.
W miejscu, gdzie się zatrzymałem, poznałem wykształconego lamę. Jego dobry angielski pozwolił na długie rozmowy. Dyskusje z miejscowymi to bezcenne doświadczenie. Wyruszając dalej w trasę, mijając buddyjskie stupy, ulokowane w pustynnych zakątkach, dotarliśmy do Tsarang, drugiego największego miasta w Mustangu. Tutaj zaciekawiła mnie konstrukcja dachu budynku, chroniąca zarówno przed gorącem, jak i zimnem. Nie sposób było nie zwrócić uwagi także na kolorowe ozdoby, które są właściwie wszędzie. Im bliżej do chińskiej granicy, tym więcej smoków.
Ponury opiekun zamku i klasztoru, gdy poprosiłem go o zdjęcie, odmienił się całkowicie 🙂 Uśmiechnięty pozwolił także na sfotografowanie wnętrz nadzorowanych budynków i ich okolicy, którymi mogę się teraz podzielić. Wewnątrz zamku na ścianie wisi zasuszona ludzka głowa – podobno zazdrosny król obciął ją twórcy budowli, by nie powstała druga równie piękna. Świetność pałacu już dawno minęła, jednak w otoczeniu parterowych domków, cztery piętra robią wrażenie. Wszędzie widać flagi z błogosławieństwami – oby wiatr rozniósł je po całym świecie!
P.S. Chińskie termosy też są wszędzie! 😉
Pozdrawiam!
R.B.
02.05.2017
Każde wejście do osady ozdobione jest odcieniami bieli, szarości i czerwieni. Ma to chronić przed demonami powietrza, ziemi i podziemi. W miarę posuwania się w kierunku granicy z Chinami pojawia się coraz więcej smoczych ornamentów w chatach. W każdym domu znajduje się buddyjski ołtarzyk, a modlitwa jest codziennym nieodłącznym rytuałem.
Krajobraz jest naprawdę ciekawy. Otaczają mnie niewyobrażalnie potężne formacje skalne z licznymi pieczarami. W ich obliczu człowiek wydaje się być wyjątkowo malutki. Podczas poruszania się po zdradliwym podłożu niezbędne są kije trekkingowe. Wysiłek się opłaca. Wkrótce docieram do przepięknego wąwozu, ciągnącego się godzinami, który zrobił na mnie większe wrażenie niż Wielki Kanion w USA.
Po drodze spotykam buddyjskie chorągiewki, które rozsyłają wypisane na nich błogosławieństwa na cały świat. Idąc po stromych, kamiennych schodach do klasztoru, umieszczonego w jaskini dowiedziałem się, że jest zamieszkiwany przez jednego mnicha. Spodziewałem się zasuszonego, starszego, zamkniętego w sobie człowieka. Tymczasem po wejściu do środka niskim wejściem, zastałem we wnętrzu wykształconego, trzydziestoparoletniego mężczyznę o wesołym usposobieniu 🙂
Rozmawialiśmy wiele o podróżach. Odwiedził Szwajcarię, Francję, Bhutan, Australię. Okazało się, że podobnie jak ja… ma implant kości biodrowej. Operacja była ponawiana (dokładnie tak jak i u mnie!), ponieważ wilgotny klimat jaskini oraz konieczność schylania się przy przechodzeniu przez niskie drzwi spowodowały dokuczliwe bóle kręgosłupa krzyżowego. Moje ogólnomedyczne wykształcenie, badanie i zawartość apteczki pozwoliły na doraźne rozwiązanie problemu 🙂 Obiecał pamięć i modlitwę.
R.B.
01.05.2017
Okazało się, że są na tym świecie rejony, gdzie nie ma zasięgu sieci komórkowej i internetu, a… ludzie żyją 🙂 Wiele wspaniałych doświadczeń i inspiracji (y)
Mustang, dawne Królestwo Lo, to pustynne tereny na wysokości powyżej 3000 m n.p.m. z dolinami pełnymi ziemi uprawnej. Na głównym zdjęciu, za mną: dolina świętej dla hindusów rzeki – Kali Gandaki. Jej kanion nawet w okresie monsunu nie jest w całości wypełniony wodą.
W pustynnym krajobrazie pojawiają się fantastyczne skalne reliefy. Można tu znaleźć skamieniałe muszle morskie – nawet na wysokości 3500 m.n.p.m.! Tu był kiedyś ocean, a teraz nieco niżej rośnie sad pełen jabłoni! To wyraźny przykład na to jak bardzo świat się zmienia.
Dzieci widząc turystów, z daleka krzyczą „słiiit”. Zainspirowany przez moją córkę rozdawałem im kredki świecowe (w pierwszej chwili interpretowane jako guma do żucia;)).
Z kolejnymi krokami naprzód, skalna rzeźba staje się coraz bardziej urozmaicona, a różnorodność jej kolorów naprawdę zachwyca.Co pewien czas (3-4 godziny) pojawiają się niewielkie osady otoczone zielenią. Widoczny na jednym ze zdjęć, słup elektryczny to już przeżytek – budynki mają niezależne zasilanie ogniwami fotoelektrycznymi.
Chorteny, buddyjskie kapliczki, są we wszystkich osadach, a nawet w niedostępnych miejscach.
R.B.
21.04.2017
Lot między ośmiotysięcznikami, w tle przez kabinę widać Dhaulagiri. Tu zaczyna się inny świat. Spokój, brak pośpiechu, prądu… za to dostatek wyjątkowej herbaty z ziołami i mlekiem (masala tea) 🙂 Ze mną przewodnik Gokarna i porter.
Na wysokości 2750 m – Jomsom. Słońce mocno operuje, dlatego dobre okulary są niezbędne. Jednak niech Was nie zmyli słoneczna pogoda, silny wiatr nie pozwala się przegrzać. Poruszamy się pustynnym szlakiem. Po 4 godzinach docieramy do Kagebani. Tutaj posterunek kontrolny – zaczyna się królestwo Lo, zwane też Mustang od tybetańskiego „mo tang”, oznaczającego żyzną powierzchnię. Nic dziwnego, Kagebani wita przyjazną zielenią. Jutro ruszamy tam, gdzie na mapie Google kończy się droga. Namaste.
R.B.
20.04.2017
Krótki postój w Pokharze. To takie tutejsze Zakopane z wieloma kramami/sklepikami 😉 Po zeszłorocznym kryzysie turystycznym, związanym z trzęsieniem ziemi w 2015 roku i ofiarami w Everest Base Camp, turystyka zaczyna odżywać. Wszędzie widać budowy, a na ulicach słychać różnorodne języki. Także tutaj Nepalczycy są niezmiennie uśmiechnięci (y) Powinniśmy brać z nich przykład 🙂
R.B.
19.04.2017
Jestem już w Kathmandu – stolicy Nepalu. Czas przestawiam o 5 godz. i 45 minut. Na lotnisku czeka na mnie przewodnik Gokarna, który nepalskim zwyczajem, wręcza naszyjnik z kwiatów, przypominających nagietki ?. Wszystkich przybywających wita także Budda – figurka z rękami złożonymi w znane nam „AMEN”. Tutaj ten gest to „NAMASTE”, w jednym z tłumaczeń: „Bóg, który jest we mnie, kłania się Bogu, który jest w Tobie”.
Nepal to drugi z najbiedniejszych krajów Azji – roczny dochód na głowę wynosi niewiele ponad 600$. Tutaj nadal występują podziały kastowe z kastą tzw. niedotykalnych, którym życzy się, by jak najszybciej odeszli z tego świata, co daje szansę na reinkarnację, odrodzenie w innej postaci. Mimo materialnej biedy, na twarzach Nepalczyków najczęściej gości uśmiech 🙂 Niesamowita życzliwość, którą nieraz trudno znaleźć w Europie. Otwarte drzwi i przyjazny wzrok spotykam niemal wszędzie, w miejscach, gdzie nie dotarła cywilizacja, dlatego w ścisłym centrum stolicy zatrzymuję się tylko na jedną noc. Miasto wypełnia gwar, kolory, kapliczki, zapach kadzidełek i… niestety wszechobecny smog. Natykam się także na… lokalny gabinet stomatologiczny 🙂 Jutro lot do Pokhary.
Dobrego dnia!
R.B.
18.04.2017
Podróż rozpoczęła się bez niespodzianek, może poza opadami śniegu w Warszawie ✳ 😉 Ze stolicy wylecieliśmy do Doha w Katarze. Kontakt na bieżąco, dzięki dostępowi do Internetu w samolocie ✈ (y) 🙂
Od współpasażera dowiedziałem się, że Katarczycy nie pracują, bo dostają pieniądze od państwa. Jeżeli chcą pracować, to muszą uzyskać na to zgodę, pisząc specjalne podanie (ciekawe czy chętnych nie brakuje ;)). Katar ma najwyższy dochód narodowy na głowę na świecie – ponad 20 000$. Przeciętny Katarczyk posiada kilka lub kilkanaście nowoczesnych samochodów, ogromną wille w mieście i kemping na pustyni, ma darmową opiekę lekarską i dostęp do edukacji łącznie z uniwersytetami w USA, Anglii czy Francji. Nawet opłaty za prąd i wodę pokrywa za niego państwo. Raj na ziemi? Jednak Katar w moim przypadku to tylko kilkugodzinna przerwa w podróży do… najbiedniejszego, po Bangladeszu, kraju Azji.
Pogody ducha (bo o tę za oknem w Polsce dziś trudno:()!
R.B.
W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej polityce cookies.